Stan K.

"Bez serc, bez ducha, to szkieletów ludy..."
Że koronawirus dotrze do Polski- nie było w tym pytania "czy" tylko "kiedy". Stało się. Najpierw łagodnie, potem zaczęliśmy stopniowo wpadać w panikę...
Decyzja o zamknięciu szkół, instytucji kultury... potem ograniczeniu zgromadzeń...
Wpadliśmy w jeszcze większą panikę. Jedni pobiegli do sklepów robić zapasy cukru i papieru toaletowego, inni zaczęli srogo rżeć...
Osobiście byłam tak pomiędzy. Z jednych względów drżąca o to wszystko, z drugiej... dopiero kolejnego dnia pojechałam po mąkę i jajka, a że nawet żółtego sera nie było, to na drugi dzień do lokalnej świątyni zawitałam kilka minut po otwarciu...
Ale nie zakupy są przedmiotem tego wpisu, w końcu każdy jeść musi (przy czym pacjentka uciekająca z kwarantanny, bo dostała kiełbasę i bułkę a przecież ona jest wegetarianką i nie chce mieć z tymi ludźmi nic wspólnego... Słowa mojego komentarza są zbędne). Każdy z nas przyzwyczaił się do pewnych zachowań, ma swoją rutynę, harmonogram dnia, przyjemności.
I nagle mojemu pokoleniu zostało coś ograniczone... Masakra! I co się okazuje? Że największym problemem nie jest samo w sobie zagrożenie epidemiologiczne... Nie jest nim nawet klękająca gospodarka, bo nie sposób było przewidzieć taki stan rzeczy i nawet trudno domniemywać ile potrwa... Nie jest nim nawet zatrzymane niemal na jakiś czas normalne funkcjonowanie naszego społeczeństwa... Otóż największym dramatem staje się być... fanfary... albo smutna muzyczka... Największa tragedia to zamknięta kosmetyczka i zamknięta restauracja! No bo jak? Gdzie iść? Jak spędzić weekend? Że henny nie będzie? Czy innych paznokci?
Nie szykanuję dbania o siebie. Są jednak sytuacje, że w moim odczuciu robienie tragedii z zamkniętego salonu fryzjerskiego zakrawa o śmieszność. Dla ścisłości- nie mam na myśli trudności, jakie z tego powodu ma ów właściciel punktu usługowego... Bo to jego pieniądze, jego ZUS, podatek... Rata kredytu i opłata za światło. Może wystarczy na zakupy. Nie mam na myśli sytuacji zamkniętych lokali z perspektywy właścicieli i pracowników. Chociaż fakt, przed nami trudny okres. Pocieszające może być to, że po recesji przychodził boom, więc oby podobnie było tym razem...
Mam na myśli nasze konsumpcyjne przyzwyczajenie do faktu, że wszystko nam wolno i kiedy się umyśli, że moje (czasem infantylne) potrzeby mają być zaspokojone tu i teraz i basta!
No to heloł, pobudka. Chwilami trudno mówić o odpowiedzialności społecznej, gdy największą tragedią jest brak spotifaja, tnący netflix czy uwalone zasięgi na jutubach wraz z awarią fejsbunia. Bo nie, żeby ta rozpacz (jak zwał tak zwał) wynikała z faktu, że na Internecie oparte jest teraz niemal wszystko, że padnięte serwery mogą nam nieźle przeorać gospodarkę. Nie, dramatem jest problem z muzyczką.
Tak, sama jestem ludkiem soszjalmidiów. Za co spadł na mnie kubeł wody, gdyż ponieważ śmiem się lansować moim hołmofisem. Lans po byku. Lansem jest odpowiedzialność pracodawcy, to na pewno. Kilkunastopiętrowy biurowiec ze sporym przemiałem ludzi niekoniecznie musi być najszczęśliwszym miejscem do pracy, podczas gdy można ją robić zdalnie. To się chyba nazywa minimalizacja ryzyka. No ale jakby co to się tym lansuję, wku***am innych i nie myślę o tych, którzy muszą do pracy chodzić. Tu zamieniam się w milczenie, ponieważ nie zwykłam jakoś przesadnie epatować swoim życiem osobistym (kto, z kim, gdzie, po co i w jakiej pozycji) poza tym, które dzieje się w jakiejś tam przestrzeni publicznej. A to, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami i w pompie zalewowo-tłoczącej utrzymującej przepływ krwi przez tkanki <3 to już jest moje. Zabolało, bardzo, bo dotknęło w bardzo czułe miejsce.

Nie chcąc jednak pogarszać i tak napiętej sytuacji chciałabym przedstawić plusy sytuacji, w której się znaleźliśmy. Lekko naciągane chwilami, ale niech coś zabrzmi pozytywnie.

1. Wykupienie takiej ilości mydeł, żeli, past i nie wiadomo czego jeszcze do mycia i dezynfekcji mam nadzieję, że utrwali w narodzie nawyki związane z higieną. Jako przedstawiciel tej części społeczeństwa, która z wygody połączonej z uhonorowaniem wieloletniego krwiodawstwa korzysta regularnie z komunikacji miejskiej stwierdzam, że odczarowanie i zwielokrotnienie czynności związanych z myciem się jest absolutnie konieczne. Zatem mamy trening.

2. W sklepach pojawiły się linie pokazujące gdzie ma stać jeden klient, a gdzie kolejny. Postuluję, abo zostały tam na stałe. Ile razy ktoś zechciał zaparkować na moich pośladkach swoim wózkiem (ja doprawdy rozumiem, że rozmiar może być nieco mylący, jednakowoż nie jest to ani lądowisko dla helikopterów ani tym bardziej parking dla wózków sklepowych). Niech to będzie nawet pół metra, ale niech się ostanie.

3. Odkrywamy, że sporo rzeczy można załatwić przez Internet, można załatwić bez łażenia po różnych instytucjach itd. Jako użytkowniczka profilu zaufanego owszem, korzystam z tego dobrodziejstwa już jakiś czas. Zawodowo jednak widzę nadal, że cóż- papier to papier! Jak nie ma kartki i pieczątki to jakby nie było ważne. Gdzie tam jakieś wysyłanie skanów czy coś... Ma być tradycyjną pocztą i tyle. Nie przemilczając faktu, że umiejętność skonstruowania maila z zapytaniem przez średniej klasy pracownika sądu rejonowego w Wróbelkowie Zachodnim jest takie, że moja bratanica ogarnia to lepiej. Również życzyłabym sobie, aby załatwianie wielu kwestii zdalnie, przez profile zaufane itd, pozostało w nas na dłużej.

4. Dochodzimy do edukacji. Szkoły zamknięte. I tu od razu ostrzegam, że może być chwilami mało przyjemnie, zatem grona pedagogiczne czytające ten fragment proszę albo o jego pominięcie, albo idźcie po kielicha. Mam świadomość, że sytuacja w jakiej obecnie się znaleźliśmy jest nagłą i nie jesteśmy na nią przygotowani. Popieram w zupełności pomysł MEN o kształceniu przez Internet. Na wyższych szczeblach jest on dość powszechny. Rozumiem również, że mniejszym dzieciakom, zwłaszcza tym w wieku wczesnoszkolnym komputer powinien być dawkowany pod nadzorem... Ale... W  tym momencie przestańmy się czarować. Zdecydowana większość dzieciaków tłucze w telefony, tablety i komputery ile wlezie. Gadanie (słyszane nausznie, całkiem niedawno) "bo komputery są złe to zabrońmy"- rzekła nieomylna pani nauczycielka ze stażem większym niż ja mam życia (to akurat komplement). To ja na to: "gówno prawda". Zamiast bezmyślnie zakazywać i gadać tylko o tych strasznych rzeczach... pokażmy jako nauczyciele, pedagodzy, wychowawcy jak w sposób mądry, odpowiedzialny korzystać z komputera! Nie ma sensu, według mnie, zaczarowywać rzeczywistości. Oczywiście, nie za dobrym jest zjawiskiem siedzenie 18h/dobę na kompie. Z tym nie polemizuję. Niemniej straszenie na zasadzie "złe i tyle" dla mnie, jako pokolenia które pamięta czasy bez Internetu a jednocześnie jest to moje główne narzędzie pracy... Panie wybaczą... Pokażmy dzieciakom, jak w fajny sposób, bezpieczny korzystać z tego, co jest nieodzownym znakiem naszych czasów. I mam wrażenie graniczące z pewnością, że ten opór wynika z czego innego. Otóż, drodzy nauczyciele, czas się przygotować na zmiany. Na opracowywanie lekcji i zawieszanie ich w chmurach. Tu przechodzimy do etapu krytyki. Młodzi nauczyciele ogarniają, cały czas sami są na etapie nauki, mają zapał do tego co robią. Jednak w pierwszych latach prowadzenia nauczania opracowanie planów dydaktycznych, kryteriów oceniania, przygotowanie sprawdzianów... nad tym wszystkim schodzi. Wiem, bo sama jako belfer pracowałam przez kilka lat i wierzcie mi- stanie za biurkiem przez te półtorej godziny było najprzyjemniejszą rzeczą. No więc takiemu młodemu nauczycielowi się po prostu chce czy musi- jak zwał tak zwał. A nauczyciel z doświadczeniem wielkości mojego wieku? Pewne rzeczy opracowane 15 lat temu, kopiowane, zmienia się tylko rok szkolny. W ekstremalnej sytuacji opinie o uczniach też kopiowane. Tablica multimedialna a owszem, jest w szkole... kupiona z projektu. Ale nawet nie podłączona. Albo wykorzystywana absolutnie minimalnie. Oczywiście, dzieciakom w wieku mojej chrześnicy kreda i tablica najbardziej przemawiają do mózgu. Zatem drodzy nauczyciele, zwłaszcza ci co to rozumy wszystkie pozjadali, po przecież to nauczyciele... Mam nadzieję, że ta niełatwa sytuacja pozwoli się wam przeprosić z "nowinkami" technologicznymi. I z tym, że atrakcyjność na rynku pracy oznacza również rozwój i otwartość na zmiany. Schodzę z nauczycieli, bo pójdzie donos do kuratorium.

5. Nagle wszyscy ukochali sport, wycieczki do lasu, szwendanie się po łąkach i innych ciekawych miejscach. I jeszcze planszówki! I... oby tak zostało! :)

Mam nadzieję, że ten cyrk (określenie najczęściej używane przez osobę w samym centru  tego, co się dzieje) wkrótce zostanie opanowany, chociaż jego skutki będziemy odczuwać długo. Mam również nadzieję, że trochę, zwłaszcza moje i młodsze pokolenie, ogarnie się. Że są na tym świecie kwestie większej wagi niż odwołana fryzjerka i problemy na netflixie.


Zdrowia, absolutnie i w przeobfitości... zdrowia!!!

Komentarze