Koleżanka

Burza za 3... 2... 1...
Dlaczego? Na "insta" podzieliłam się opinią o depresji. Dziś światowy dzień depresji. No więc na tym moim stories powiedziałam zuchwale światu, że w mojej opinii jest to często niezdiagnozowane, nienazwane dziadostwo, przechodzone i bagatelizowane. Z drugiej zaś strony bywa, na podstawie również moich doświadczeń, wykorzystywane jako uzasadnienie lenistwa i bierności.
Że w ogóle wezmę sobie na tapet kwestie depresji czy szeroko pojętego zdrowia psychicznego? Zdziwko. To nic, że prace dyplomowe pisałam o samoocenie, o pewnych cechach predestynujących do podejmowania zachowań suicydalnych... To nic, że może życie zawodowe do niedawna współdzielone było z poradnią zdrowia psychicznego, którą jednakowoż znałam od strony... korytarza wędrując do WC.
Bo przecież każdy, absolutnie każdy z nas przechodzi kryzysy, przechodzi trudne momenty i jakoś... No bierze się w garść. Świat może się załamać, może rozsypać się na milion kawałeczków... Poryczysz, otworzysz wino, rozmażesz tusz do rzęs, odreagujesz przez agresywny seks, gdy libido wróci do normy... Pójdziesz z kumplami na wódkę, pojeździsz szybko aż do dostania mandatu... Trochę postękasz, ale w którymś momencie idziesz dalej.
W którymś momencie równie dobrze może się już ulać. Moja Przyjaciółka powiedziała bardzo mądre słowa: "no bo ile jeden człowiek może udźwignąć". Tak moja droga, masz rację. Niby co nas nie zabije to... nas po prostu nie zabije. Czy wzmocni? Na pewno (powinno) nauczyć ostrożności. Znamy już symptomy.
Nie będzie to wywód o przyczynach czy objawach depresji. Nie będzie to wywód o leczeniu, o łykaniu magicznych prochów zaklinających rzeczywistość... Nie będzie to również wpis o skutkach ubocznych faszerowania się czymś, co z definicji położenia w czarnej dupie zmienić nie może. Nawet nie o masakrze w organizmie, gdy przyjdzie magiczny czas odstawienia "suplementacji".
Znając osoby, które bardzo blisko są z tytułową koleżanką Depresją... Przytoczę tylko jeden przykład z tego drugiego bieguna.
Rudera. Nora wręcz. Najpodlejsze lokum socjalne w całym mieście. Trafiam tam razem z Wolontariuszem, bo ktoś tam został zgłoszony do programu pomocy (to nie będzie kryptoreklama). Rozmawiamy, rozmawiamy... No... zasadniczo Jaśniepani nie pracuje. Tak od 20 lat. No bo tak. Dosłownie. Bo ma depresję. Czego by chciała? Żeby ktoś im podarował dom. Kurtyna.
Wyjdę na wredną francę. Ani pierwszy ani ostatni raz. Ale od tego spotkania (i jeszcze innego, zupełnie podobnego, przy czym tam bierność trwa ze 40 lat).
Z dolegliwościami natury psychicznej jest tak, że przecież ich nie widać. Bo somatycznie pewnych objawów czy ich braku nie przeskoczymy, nie wciśniemy kitu tak łatwo. Pewne obszary współczesna medycyna, nawet w Pipidówku Górnym, jest w stanie zdefiniować, opisać. Stwierdzić stan zdrowia czy choroby. A dlaczego tak schorzenia natury psychicznej są bagatelizowane? Ano w moim odczuciu- częściowo dlatego. Właśnie dlatego, że strategią na lenistwo, niechciejstwo, najogólniej rzecz ujmując bierność, została depresja i zwolnienie.
I znów, bo już czuję swąd ostrzonych wideł... Nie mam na myśli sytuacji, gdy ktoś przeżywa traumę, doświadcza mobbingu, rozwodu, szeroko pojętych problemów... I w pewnym momencie nie wytrzymuje. Wymiotuje, nie śpi, nie je, nie ma ochoty na seks, siadanie za kierownicę stanowi zagrożenie. Ogarnia, że coś jest nie tak. Idzie do lekarza. Dostaje magiczne tabletki na szczęście, w pakiecie skierowanie na terapię. Ma dni, gdy nie może wstać z łóżka a umycie włosów przekracza wszelki możliwy wysiłek. Trwa to miesiąc, dwa... Może nie jest w stanie funkcjonować wtedy zawodowo... Ale pod nadzorem lekarza podejmowane są wszelkie próby i taki dobór terapii, aby przywrócić "normalne", niezaburzone funkcjonowanie w społeczeństwie.
Mówiąc o tym "drugim biegunie" mam na myśli osoby, dla których depresja jest absolutną ucieczką. Ucieczką od odpowiedzialności. Od aktywności. Od zobowiązań. Od wzięcia się z życiem za bary. I tak, na tym biegunie całkiem nieźle urządziły się moje dwie rozmówczynie. Te, z których jedna na depresję cierpi od lat 40, a druga- 20.
Szczerze? Jeśli przez 30 lat nie byłabym w stanie wyjść z depresji... No to nie wiem, może czas zmienić lekarza? Zintensyfikować terapię? Może jakaś metoda małych kroczków? Generalnie jest to moment, w którym absolutnie zaświeca się czerwona lampka dodatkowo obsypana konfetti.

Wszystkim tym, którzy mają tą upierdliwą koleżankę- życzę zdrowia do niej. I znalezienia takiego obszaru, dzięki któremu więzi z nią zostaną mocno poluźnione.
I wiem, że słowa "weź się w garść" są w tym miejscu lekko niestosowne i częstokroć wskazywane jako absolutnie raniące... Zatem... Znajdź siłę, aby na nowo się urządzić. Skorzystaj na maksa z absolutnie wszelkich możliwych kanałów, aby móc funkcjonować "normalnie" (znowu niestosowne słowo).

Zdrowia. Dużo zdrowia. Jego nie kupimy za żadną kasę.

Komentarze