O mówieniu (myśleniu) nigdy...

Jak chcesz Pana Boga rozśmieszyć, to powiedz Mu o sowich planach...
O ileż racji jest w tych słowach... Ile to już razy miałam niemal perfekcyjnie nakreślony plan... przewidziane wszelkie ewentualności... i zazwyczaj było tak, że ta misterna koronka pruła się z innej strony niż można przypuszczać...
Mam parę spektakularnych momentów w swoim kasieńkowym żywocie. Takich, że jakby to faktycznie przelać na papier, to scenariusz na książkę jest w zasadzie gotowy (Anetko, kiedyś może to nastąpi, ale na razie pijemy na wesoło, pamiętaj!).
I znów... czasem do tych napisanych już rozdziałów dopisywałam w myślach kolejne akapity "co by było, gdyby..."
Ależ los potrafi zadrwić :) całe moje pisarstwo jest niczym wobec planów i sytuacji pisanych samym życiem... Minął pierwszy miesiąc tego cudownego jakże roku. Miesiąc, w trakcie którego pisane bardziej czy mniej śmiało scenariusze spotkań po kilku miesiącach/latach materializowały się i w zupełnie inny sposób, niż podpowiadałaby to wyobraźnia. Choćby nie wiem jak mocne emocje, pozytywne czy negatywne, targały wcześniej, to jednak w obliczu prawdziwego spotkania, czasem trudnego, czasem nieoczekiwanego, a może wręcz wytęsknionego... Wówczas wszystkie te starannie dopracowane dialogi, konieczne słowa i cięte riposty milkną... Gdzieś w tym wszystkim znowu najważniejsza staje się być druga osoba. Relacje, a nie racje...

Chociaż jest na moich ustach, to w głowie od kilku lat nie ma słów "zawsze" oraz "nigdy". Już nie myślę w tych kategoriach. Na pewne spotkania, rozmowy, decyzje... na nie nie ma idealnego momentu... A rzeczywistość układa się w absolutnie najwłaściwszy sposób. Jest w tym jakaś perfekcja, jakaś znośna ciężkość bytu.


Komentarze