Bateria słoneczna

Łoesuuu... 35 stopni w cieniu... jak żyć...
Jak będzie -20 to pytanie się odwróci.
Rozleniwia to słoneczko, klei oczy i nuci kołysankę nie wiadomo kiedy...
I w tej oto upalnej atmosferze przyszło sklecić kilka słów o energii właśnie. Ale w takim bardziej bergsonowskim ujęciu. Takiej energii życiowej.
Już ładnych kilka lat temu nasza opieszałość została ubrana w płaszcz prokastynacji. W mojej szafie też się znajdzie. Zakładam go, gdy pojawia się coś nowego, co z pozoru mnie przerasta. Więc odkładam. Nie, to nie jest odpuszczenie całkowite, uwalenie tematu już na starcie. Ale jakiś taki niewysłowiony lęk czasem. Zazwyczaj okazuje się, że jak zwykle- najtrudniejszy pierwszy krok, pani w urzędzie/skarbówce/banku jest miła a same formalności (nie wiem czego, dla przykładu rejestracji samochodu) też nie są opisane po chińsku. Ale ot, zwykłe niezwykłe działanie religii dedlajnu. Adrenalina jest w życiu potrzebna.
Odkładamy decyzję o tym czy o tamtym (ślubie/dzieciach/samochodzie/zmianie pracy/kredycie etc.), bo czekamy na lepszą chwilę. I o ile jeśli chodzi o jakieś ważne kwestie, swoiste głazy, to w pewien sposób jest to zrozumiałe. Z drugiej- analizując za i przeciw chyba nigdy nie znajdujemy dobrego momentu na coś. A znajdując się już w jakiejś sytuacji... dajemy radę! A jakże! Magiczne dwie kreski na teście nie łamią życia, znajdują się pieniądze na spłatę kredytu a nowa praca okazuje się być błogosławieństwem.
I pewne wahania są jak najbardziej zrozumiałe, wszak "tak" chciałoby się powiedzieć raz na całe życie a i samochodem fajnie kilka lat pojeździć. Pisze to osoba, która o ważnych kwestiach tyleż samo razy decydowała analizując listę za/przeciw co rzucając monetą. Szach!
Jest jeszcze jedna strona życiowych decyzji na zasadzie "time of my life"... chociaż w zasadzie... tak, to będzie moment, kiedy po moich ząbkach i pazurkach spływa czerwona ciecz... Toż nosi mnie, nosi mnie nieziemsko... Może to "zasługa" mojej Mamy, która żadnej pracy się nie boi. W związku z czym i córuchna ma na sumieniu kilka malowań pokojów, wymontowywanie akumulatora i wrzucanie węgla. Nosi mnie kosmicznie... Może właśnie ta Kobitka, która wychowując dzieci prowadziła gospodarstwo, ogarniała dom i jeszcze pracowała na etacie. Skrzywiłaś mi psychę.
Skrzywiłaś ją w ten sposób, że telepie mną, gdy słyszę (i niestety sporadycznie również doświadczam) jakim problemem jest po prostu normalne życie. Taki zwykłe przeciętniactwo na zasadzie ugotowania obiadu. Ogarnięcia chałupy. Zakupów. Działanie na zasadzie: zupę będę gotować 2 dni, w jeden dzień ugotuję, w drugi-pozmywam. Bo te dwie czynności w jeden dzień mnie przerosną. Poleżę sobie. Mamusiu, podaj kanapeczki i herbatkę.
Mam katarek. Albo inne drapanie w gardziołku. Zasadniczo to nic groźnego, ale na wszelki wypadek, profilaktycznie znaczy się, nie będę nic robić. Przecież jestem chory. Oj, jak boli.
Lub coś tam. Nie wiem co, cokolwiek. Lub basen, plac zabaw, pracę, naukę, kościół. cokolwiek. No, po prostu lub. Jak ktoś stworzy Ci okazję do afirmacji owego czegoś- podkreślaj jak bardzo to lubisz. Ale absolutnie, pod żadnym pozorem nie inicjuj samemu. "Lub: chodzić do kościoła. Wszystko jedno, czy kwestia wiary czy obrzędowości. Nieistotne. Ale korzystaj z sakramentu wtedy, jak np. jesteś u rodziców w odwiedzinach. Bo tak. W pozostałe weekendy czy święta- mieszkaj dwa kroki od kościoła. Ale nie idź tam. A bo tak jakoś wyszło.
Usłyszałam gdzieś zdanie, że atrakcyjną nie jest osoba ładna, ale osoba zadbana. Chyba nawet były jakieś uzewnętrzniania się na ten temat na kasieńkowatości.
Jest jeszcze inna rzecz- co odbiera atrakcyjność? Bycie low-energy. Podobno skierowanie takiej "diagnozy" w kierunku kontrkandydata przez Trumpa dało mu w pewnym sensie zwycięstwo. Pewnie masa innych dolarów i intryg politycznych również, ale PRowo trudno się z tym nie zgodzić.
Jakoś tak chętniej, nie tylko w podpicowanym instaświecie, zerkamy na osoby robiące "coś". Może hobby, może praca (o pingwinach również można opowiadać z niesamowitą pasją i w ciekawy sposób, pozdro), może jakiś sport... może najbardziej nawet z pozoru absurdalne zainteresowanie, które wymaga jakiejkolwiek aktywności. Ono sprzeda się lepiej niż zalegnięcie w ufajdanym dresie "no bo tak". "Baw mnie"- można rzec.
Czasem inspiracja może być totalnie nieoczywista. Ale chyba każdy człowiek, każde spotkanie może być taką właśnie nieoczywistością. No chyba, że większą atrakcją zamiast możliwości spotkanie, inspiracji, staje się być przejażdżka na loda. Nie, nie tego z Tindera. Ten miałby w sobie przynajmniej nutkę ekscytacji, by nie powiedzieć szaleństwa. Na zwykłego rożka z Maka.
Miej prawo jazdy. Nie używaj go, po co. Co najwyżej jeździj z kościoła do domu, bo droga prosta jak strzała i tylko dwa razy trzeba skręcić. A przecież znaki drogowe wszędzie takie same, niezależnie czy w Wąchocku czy Gdańsku. Może rozbuduje się skrzyżowanie, dojdą tramwaje... ale cóż, nie zamykaj sobie drogi. Odważ się.
Żeby było jasność- nie chodzi o zwykłe, najbardziej szare w swej szarości lenistwo, które od czasu do czasu dopada każdego. Bo nieraz tak nas psychicznie przeorze, tak fizycznie strzyknie i wypompuje, że się nie da. Nie chodzi o zawalony świat, bez cienia ironii, rozsypany w tysiące kawałków i zachlipaną poduszkę. Bywają takie momenty, że wyje się wręcz do księżyca.
Chodzi o permanentny stan lenistwa, bezczynności, jakiejś debilnej małostkowości... Rozważania pierdyliard razy czynności wchodzących w skład procesu gotowania (odgrzania gotowych) kotletów z garmażerki, żeby skapitulować w połowie z przemęczenia. Nieporadności na zasadzie "ojej, założyłam majtki na lewą stronę, ojej, co z tym począć..."
Może to jakieś zmiany, może niedobór witaminy D, może hormony... (tak, tarczycą, oczywiście jeśli jesteś kobietą, możesz usprawiedliwić wszystko). A może po prostu weź coś tego...
Bo teoretyczne pół  biedy, jak umiesz się dobrze sprzedać. Jak może i nie za bardzo chce Ci się coś robić, ale opchniesz komuś zdechłą wesz i jeszcze nabywca poczuje nutkę ekscytacji, że tak tanio. Co prawda po jakimś czasie zorientuje się, że to nie święty robaczek jakiś, ale przynajmniej zapamięta Cię jako mistrza w kategorii opchnięcia insektowego nieboszczyka. Gorzej, gdy tym nihilizmem zarażasz od 6.00 rano a uczucia w otoczeniu to co najwyżej pobłażliwość pomieszana z litością. Robala nie sprzedasz nie dlatego, że jest zdechły ale z powodu braku podjęcia jakiejkolwiek próby.

Że jest tendencja od odwlekania decyzji, zwłaszcza tych ważnych/strategicznych, to jedno.
Że nasza ogólna tendencja do odkładania rzeczy pozornie trudnych na potem nazwano prokastynacją- to drugie.
Że są osoby, dla których szczytem życia jest absolutne, totalne minimum rozwleczone w czasie- to trzecie.
Że przyszło nam żyć pod jednym niebem- to czwarte.

Komentarze