Ta, która nie hańbi.

"Hej, dostałem pracę!"
Zadzwonił kumpel. Może nie do końca praca marzeń, ale nie zostanie na przysłowiowym lodzie od przyszłego miesiąca. Z resztą czasem można zaskoczyć się tym, w jakiej pracy odnajdziemy się najlepiej. Wyobrażenia wyobrażeniami a rzeczywistość... swoje.
Nieee, więcej to z zasiłków jest. W sumie... biorąc pod uwagę najniższą krajową a kwoty zasiłków wszelakich, to w przeciętnym pracowniku krew się gotuje niekoniecznie ze względu na temperaturę.
Ten post chyba nie będzie śmieszny.
Pochodzę z domu, gdzie Rodzice od zawsze pracowali. Było gospodarstwo, Tata pracował na etacie, Mama przez jakiś czas też. Na jakiś czas musiała z pracy zrezygnować, bo żadnych dziadków nie było "pod ręką", a z siostrą miałyśmy po 4 lata i łby pełne głupich pomysłów. Potem Mama otworzyła małą działalność gospodarczą, dzięki której ja sama mam dwucyfrowe doświadczenie w handlu i umiejętność szybkiego liczenia ;) Nikt nikim przysłowiowo nie orał, ale praca zdawała się być czymś oczywistym. Nieoczywistym było korzystanie z jakichkolwiek zasiłków (do których z resztą zawsze dochód był przekroczony, nie takie studia, nie takie wszystko). Ja sama zaczęłam regularnie, etatowo pracować na studiach (stypendium dostawałam "tylko" naukowe, taki tam kujonek ze mnie). W jednym z intensywniejszych zawodowo etapów mojego żywota miałam etat, kilka zleceń (praca w szkole, warsztaty) i jeszcze podyplomówkę i studia doktoranckie. Plus normalne życie osobiste, kurodomowienie i co tylko. Nie, nie piszę tego, żeby się chwalić ale raczej jako kolejna osoba pokazać, że jak się chce to się da. Miło było widzieć reakcje niektórych, gdy natrafiali na moje CV, załóżmy wówczas dwudziestokilkuletniej kobitki, która ma naprawdę spore doświadczenie zawodowe. Niektóre z tych prac były lepiej płatne, inne mniej, wolontariat też mi nie obcy. Nawet teraz mam zlecenie, które może nie jest jakoś tam szałowo płatne na pierwszy rzut oka, ale zależy mi na tym konkretnie wpisie w CV. I tak buduję je sobie od kilkunastu niemal lat...
Nieraz mam totalny kryzys. Jak coś się nie uda, jak z czymś się kolokwialnie przeliczę, jak mam do czegoś słomiany zapał a potem totalnie wywalone. Jak coś mi się nie uda pomimo starań. Wtedy jest trudno. Wtedy po prostu trafia szlag i potrzebuję albo to wyskakać, albo wyryczeć.
Finanse. Mimo wszystko taka ze mnie dama, że o pieniądzach rozmawiać nie lubię. Średnio mnie interesuje ile ktoś zarabia. Wara komuś, ile ja dostaję pensji i na co ją wydaję. Jest jednak coś, na co targa mną jak na okręcie...
Socjal. Pieniądze za nic, często za nieróbstwo, które ktoś dostaje z Twoich i moich podatków. Zasiłki wymyślane kompletnie z dupy. Robienie z dzieci na siłę osób chorych, żeby tylko wydrzeć jakiś zasiłek. I naprawdę nie mam tu na myśli osób, które faktycznie potrzebują pomocy, pieniędzy na rehabilitację czy pielęgniarki. Wierzcie mi, nie chciałabym tych pieniędzy, tych problemów, tego wszystkiego. Oczywiście mając taki wybór, taką magiczną różdżkę.
Szlag mnie trafia na kombinatorów. Na osoby, których planem na życie jest dojenie z państwo ile się tylko da.
500+?  Kiełbasa wyborcza, która dobrze się sprzedała. Aż za dobrze. Naprawdę nas na to stać? Żeby bez żadnego górnego pułapu rozdawać kasę? Miałam okazję już nie raz przyjrzeć się, jak to działa. Że komuś po prostu "nie opłaca się" iść do pracy, bo wtedy straci zasiłek na pierwsze dziecko. Albo coś. Poza tym.. skoro obecny rząd taki zły, to czemu wszyscy biorą tą kasę jak leci? Jak żeś taki honorowy, to zostaw. Nie brukaj się takimi pieniędzmi, takim populizmem. Miej jakikolwiek honor, skoro tak bluzgasz na jedynie słuszną partię. Jakieś kolejne dodatki, kolejne tanie chwyty, które można wrzucić do worka "socjal". Horrendalne kwoty na pseudo reintegrację zawodową czy społeczną, która nic nie wnosi, która nabija tylko firmom szkoleniowym z rękodzieła. Patrzenie na kobiety w wieku rozmnażalnym "spode łba". Czemu? Bo część gwiazd sama do tego doprowadziła. Że jeszcze nie jest dobrze w ciąży, ale pierwsze co to zwolnienie i jechanie na maxa z wszystkimi możliwymi benefitami.
Czepianie się drobnych przedsiębiorców każdej kropeczki, spóźnionego o jeden dzień przelewu do ZUSu, podczas gdy znacznie potężniejsi mogą wałować ile wlezie.
Wiele parafii organizuje w okresie świątecznym pomoc materialną dla rodzin. Pamiętam zbulwersowanie sprzed kilku lat jednej z istot ciągnących świadczenia socjalne ile wlezie, że jakże to, że z parafii jakieś konserwy czy inny makaron był i oni nie dostali. Osoby, których w kościele nawet w święta nie uświadczysz, ale jak proboszcz daje żarcie za darmo to jeszcze wymagania i że jakim prawem zostali pominięci.
"Madkowe" żądania, że jej się należy. Że świadczenia to koniecznie w żywej gotówce a nie jako usługi czy towary. Że przecież dziecko... Ile razy szantaż na dziecko miałam u siebie w pracy to nawet nie zliczę... To zawsze "mocny" argument. No jak, dziecku odmówisz?
I jeszcze ta tendencja "madkowa" do liczenia pieniędzy innych. Że ten zarabia tyla a w kopercie na wesele to dał tyle. Że na chrzestnego wezmę tego a tego, bo ma dużo kasy. A mi to generalnie wszystko się za darmo należy.
No trafia szlag. Po prostu trafia. Nie mam na myśli mam, które nie mają z kim zostawić dzieci i na jakiś czas są wycofane z rynku pracy. Bo nawet te nie zawsze korzystają z zasiłków i innych danin.
Mam na myśli osoby, które permanentnie i na różnych szczeblach, w różny sposób okradają nas wszystkich Czy to przez zasiłki, czy przez wyłudzanie różnego rodzaju dofinansować, studiowanie na pierdylionie kierunków, żeby brać stypendia, lewe delegacje, przedstawianie faktur za własne zakupy jako służbowych, wynoszenie mienia z pracy ("Pamiętajcie dzieci, że nie wolno kraść. A jak wam coś trzeba to wam tatuś z pracy przyniesie"- przypomina mi się taka anegdotka)...
Nie jest to zjawisko nowe. Ale może to, co kiedyś było powszechniejsze (zawód- żona swojego męża) teraz w końcu zaczyna kuć w oczy. Wręcz przybiera formę ostracyzmu.
Tylko cóż z tego, jak pracownicy ośrodków pomocy społecznej mają na nowo za***l, bo nowy okres zasiłkowy z niedawno ogłoszoną 300 zł wyprawką...
Z Twoich i moich podatków.
Bo przecież te pieniądze "się należą", "bo ma do niech prawo".
Jest jeszcze druga strona. Nazywa się obowiązki.
Wiecie co? Mam naprawdę dobry humor. Ale z chęcią bym pospacerowała po jakiejś głównej ulicy z transparentem "DARMOZJADY DO ROBOTY".

Komentarze

  1. Bardzo spodobał mi się ten wpis ;) mam dokładnie takie samo zdanie jak ty w tych tematach. Boli mnie również to, że to też z moich pieniędzy, które zarabiam ktoś kto kombinuje będzie miał kasę na socjal. Też uważam, ze pomoc finansowa lub rzeczowa jest potrzebna dla tych potrzebujących, ale nie dla kombinatorów. A takich zauważam w swoim środowisku. Dlatego Kasiu przyklaskuje w zwiazku z tym wpisem i go popieram w 100%

    OdpowiedzUsuń
  2. dziękuję za odwiedziny w tym miejscu i podzielenie się spostrzeżeniami :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz