Ślub pełen naiwności

Żeby była jasność- nie jestem przeciwniczką ślubów, wesel i innych tego typu wydarzeń. Ba! Chociaż życie pisze przeróżne scenariusze, to jednak usankcjonowanie gotowania i sprzątania skarpetek ma się całkiem dobrze a sezon w pełni. 
Obrączki, kwiaty, suknia równowartości małego samochodu, wypasione menu i kapela grająca w sam raz pod kopytko. Żyć nie umierać! Serio, naprawdę lubię wesela, lubię patrzeć na szczęśliwych ludzi, którzy budują swoją przyszłość od tego właśnie momentu tak bardzo wspólnie, że trudno o bardziej. 
Od kilku lat mocno zarysował się pewien praktyczny trend- nie chcemy tony kwiatków, które zaraz zwiędną, za to butelczyna magicznego eliksiru, nowość wydawnicza albo coś, co pójdzie w cycki- mile widziane. Przynajmniej się nie zmarnuje, nie zwiędnie i nie będzie trzeba tarmolić tego niczym choinkę w lutym.
Są też akcje jeszcze szlachetniejsze, gdzie Para Młoda prosi o żarełko dla czworonogów, zabawki dla dzieciaków z domu dziecka albo robi puchę i do tej puchy wrzucają goście turbogrosika na szczytny cel.   
Jako że dziś olśniono mnie, że kolejny Mendelson się zbliża a wyświetliła mi się pewna reklama na niebieskim portalu... Stąd i ten wpis.
Jedna z ogólnopolskich akcji (sparafrazuj sobie tytuł, drogi Czytelniku) dla młodożeńców polega właśnie na zbiórce np. na dzieci lub konkretne dziecko. Przypomina mi się sytuacja sprzed co prawda jakiegoś czasu, gdy jedna z narzeczeńskich, natchnionych par miała niezłą "bekę". Z czego? Ano górnolotnie będą zbierać kasę na dzieci. Promując hasłem (sorry, prawa autorskie- idźcie teraz na kawę) "będziemy mieli dziecko". No spoko. I jakieś to śmichy i chichy nie towarzyszyły młodzieńcom dzieląc się tym na jednym z portali, jak to boków nie zrywali i nie ćwiczyli przepony, gdy zapraszając gości odbierali równocześnie gratulacje na okoliczność powiększenia się tworzonej właśnie rodziny. Łooo, jakież to było zabawne to się w głowie nie mieści! Uciecha po same pachy lepsza od tarzania w błocie tylko dlatego, że ktoś ze znajomych raczył pomyśleć, że ów młodzian począł z tą niewiastą potomstwo. No ubaw nie z tej ziemi, turlajmy się po trawie, bo ktoś pomyślał o ciąży...
No serio? Powiało naiwnością, co? Że też gościom to na myśl przyszło... Że jakaś ciąża?
Może po prostu goście posłużyli się prostym schematem w czasie, gdy 95% par współżyje przed ślubem, jakieś 30% z nich ma dzidziusia w trakcie składania przysięgi... to czy serio zanoszenie się śmiechem jak do dmuchania w puzon, bo ktoś powiedział "ciąża" jest normalne?
To takie już serio w moim odczuciu trącenie naiwnością. Czy dwoje ludzi uprawia przed ślubem czy nie seks- ich sprawa. Że domniema się, że to robią w kontekście ogłoszenia "będziemy mieli dziecko"- cóż się dziwić, zwłaszcza gdyby pora roku pozbawiona była kapusty i bocianów. 
To taka trochę ekshibicjonistyczna jazda "jesteśmy lepsi" na miarę mody na "pierścienie czystości".
Albo 5 metrowy welon w 6 miesiącu ciąży. Ewentualnie (koniecznie) ślub kościelny, gdy ma się w zadku wiarę i wszystko co z nią związane.
Takie tam weselne rozkminy.
Jak rzekł pan Wit na zacnym weselu: WIWAT MŁODA PARA! WIWAT! 
I (oby) żyli długo i szczęśliwie :)

Komentarze

  1. Cóż... U nas raczej było zdziwienie, że nie idę z brzuchem do ołtarzab a Syn pojawił się prawie 3 lata po ślubie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bywa i tak... Po moich zaręczynach pierwszym pytaniem po "gratulacje" było: "jesteś w ciąży"? ;)

      Usuń

Prześlij komentarz