Słowa, słowa, słowa...

Rzekł Hamlet. A że Polacy nie gęsi, to nie tylko język ale nawet Tydzień Kultury Języka mają.
Nad tym mówionym często się nie rozwodzimy- jest dynamiczny, nieco niechlujny i nie ma w nim ortografii. Niesamowicie jednak mierzwią "włancznie" (och, trudniej napisać niż powiedzieć) i inne fakty autentyczne (no a jakie?). Niedoskonałości języka mówionego możemy tłumaczyć pośpiechem, przejęzyczeniami, wadami wymowy. I wiele spośród tych argumentów będzie przekonującymi.
Jest jednak taki obszar, taka forma używania naszej polszczyzny, która niczym skąpe bikini ukazuje niedoskonałości i to, czy ktoś pracuje nad swoją tężyzną czy nie.
Ortografia.
Zmora czasów szkolnych (niekoniecznie).
I niezła beka XXI-wiecznych forów internetowych, portali społecznościowych i innych środków, gdzie jesteśmy skazani na użycie klawiatury.
Obserwując różne profile na fejsbuniu, czytając internetowe fora... i moją "ukochaną" lokalną gazetę upewniam się tylko, że polski język to trudny język. I trzeba mieć chyba umiejętności lepsze od średniej klasy hakera, żeby obejść autokorektę i mieć hodowlę byków większą od niejednego Australijczyka. Serio, czasem aż pozostaje tylko siąść i płakać zadając pytanie: "jakim cudem"? Nie chodzi bowiem o niesamowicie skomplikowane słowa, o złożone konstrukcje... Jednak "hore curki" skądś się wzięły, a "zimowe wejście na naszą wierze" straszyło na profilu jednego z basenów niczym buty na "opcasie" w "Zakopanym". Istną kopalnią są grupy typu kupię-sprzedam. Czytając ogłoszenia aż mam ochotę w gratisie dorzucić słownik.
Jakiś czas temu na grupie medycznej jedna z użytkowniczek zadała pytanie o kardiologa (chyba) lub jakiegoś innego specjalistę. Zrobiła przy tym tyle błędów, że nie wytrzymałam. Mój komentarz był krótki- "prof. Miodek". Nie załapała. Cóż, pozostała gawiedź miała ubaw, gdy owa mistrzyni ortografii dopytywała, gdzie profesor przyjmuje...
Czy było to złośliwe? Było. Czy mi ulżyło? Trochę. Czy coś zmieniło w życiu tamtej pani? Pewnie nic.
"Czasami człowiek musi, inaczej się udusi..."
Czasem aż człowiekiem trzepie i pazury same się ostrzą... Bokiem obchodzi mnie błąd uczyniony w rzadko używanym słowie naszpikowanym ortograficznymi pułapkami. Któż z nas błędów nie popełnia- niech pierwszy rzuci korektorem. Ale jak, no pytam się jak można popełniać błędy w chociażby wspomnianych obcasach, córce czy słowie "samochód"? Jak? Sam edytor tekstu podkreśla zazwyczaj wyglądające podejrzanie słowa. No właśnie, a wrażenia wizualne? Tak mam (kolejna z nieco częściej przypisywanych mężczyznom cech), że jestem wzrokowcem. I mając problem z jakimś słowem zdarzało mi się napisać go w dwóch wersjach- brałam ten, który bardziej pasował "na oko" ;) Czytając (cokolwiek, już zostawiam w spokoju pożądany klasyk) też utrwala nam się pisownia. Tego przynajmniej dowodzą liczne badania naukowe, którym trudno przeczyć.
Jak zatem, no pytam się jak można założyć taką farmę? Wręcz sprzeczne z logiką... albo poparte gigantycznym lenistwem. "Za moich czasów" (za górami, za lasami, za siedmioma dolinami...) Mama chyba w 2 klasie podstawówki wręczyła nam z siostrą słowniki ortograficzne, w szkole pisało się dyktanda a w domu czytało książki. Dysleksja? Dysortografia? Nie żebym miała 100 lat, ale któż tam wtedy o tym słyszał czy diagnozował? Jak komuś szło słabo czytanie i pisanie to nauczyciel dawał dodatkowe ćwiczenia, kazał więcej czytać i jakoś szło. Serio. Może jedna osoba miała później zaświadczenie z poradni, że ma dysleksję (chociaż nie jestem tego pewna).
Nie jest moim zamiarem ocena systemu edukacji w zakresie ortografii- daruję sobie.
Zróbmy jednak coś z naszym słownictwem, tym mówionym i tym pisanym. Bo o ile przy tym mówionym mogą co najwyżej zwiędnąć uszy, to utrwalone graficznie napawa "bulem" i odziera z "nadzieji", że będzie lepiej.
A "takie będą Rzeczypospolite"... :)

Komentarze