O domowym spożywaniu posiłków

Internety żyją od wczoraj informacją, że jeden z naszych sportowców "he he he" m kochankę. Żona zamieszcza na portalu takie czy inne wyznanie, niedawny idol stał się oskarżonym... W tym miejscu dość. Niech będzie to tylko punkt wyjścia, nie mam zamiaru uprawiać linczu nad tą świeżą sprawą.
Gdyby przeprowadzić sondaż dotyczący zdrady, to niemal wszyscy oceniliby ją negatywnie. Idąc dalej- wiaderko pomyj umyłoby łeb niejednemu facetowi, bo jakoś tak społecznie utarło się, że jak zdradza, to zdradza facet...
Hmmm... No tak, biorąc pod uwagę kamuflowanie się niektórych biseksualnych osób to faktycznie, zdradza facet i z facetem. Ale ale... ale większość społeczeństwa jest heteroseksualna. Zatem... tak! Serio! Kobiety też zdradzają! Też w zdradach uczestniczą! Wow, zdumiewające...
Łatwo osądzamy. Widzimy efekt końcowy- ktoś zdradził, ktoś został zdradzony. Z oczu tracimy często to, że każdy skutek ma jakąś przyczynę...
Lubię używać kulinarnego (a jakże) porównania, że jak dobrze jada się w domu, to nie szuka się jedzenia na mieście i nie leci do fast foodu (nie żebym miała coś do jedzenia na mieście, ot taka smaczna przenośnia).
Odróżniam też jednorazowy skok w bok z notorycznym chodzeniem na bok. Czym innym (strywializuję, aczkolwiek nie umniejsza to powagi zagadnienia) konsumpcja kebaba na mieście, bo ślinka mi tak ciekła że nie dało się tego zahamować, czym innym permanentne stołowanie się w innej restauracji, podczas gdy obiad czeka w miejscu zameldowania.
Kto z nas nie był na szkoleniu, wyjeździe, konferencji, delegacji, podczas której (zwłaszcza podczas tzw. integracji i w akompaniamencie nie tylko muzyki ale i procentowego eliksiru), podczas której atmosfera się rozluźniła, dystans skrócił i ogółem było bardziej niż miło i co najmniej "podtekstowo". Nie, nie twierdzę że profilaktycznie nie można partnera puszczać bez kagańca i sterylizacji dalej niż do warzywniaka i to tylko po wydłubaniu oczu. Po prostu, w mojej kasieńkowatej główce rozróżniam te dwa typy. Jakiś chwilowy kryzys w związku, nadarza się okazja do zjedzenia czegoś smacznego na mieście... no i bach! Poszło. Potem skrucha, być może obiecywanie sobie, że już nigdy więcej.
No i drugi rodzaj konsumpcji. Notoryczne chadzanie do restauracji, być może wcześniej upatrzonej, a może droga do niej była całkiem przypadkowa. Okazuje się jednak, że menu jest bogatsze niż to domowe, obsługa bardzo dba o komfort klienta i jakość serwowanych dań... Być może nawet restauracja ma świadomość, że klient ma gdzie jadać, ale wie, że jest konkurencyjna, atrakcyjniejsza i pewnie coś w domu nie smakuje, skoro w bistro smaczniej.
W tym momencie to kulinarne porównanie powinno wydawać się jasne. Uczepię się jak rzep psiego ogona, że dobra/zadowalająca jakość serwowanych przez domową kuchnię dan jest czynnikiem chroniącym od jadania na mieście.
A tak całkiem serio, chociaż może odchodząc od patosu i oskarżycielskiego tonu... Widzimy efekt końcowy. Ktoś kogoś zdradził, ktoś z kimś poszedł do łóżka, ktoś został zdradzony. Co do tego doprowadziło? Może to, że Mąż non stop był tym złym, który słuchał rzegotania Żony aż za długo. Może Żona, której Mąż wypominał, że po ciąży zostało jej 5 kg, przez co ona unikała intymnych sytuacji, aż w końcu poznała jakiegoś nowego kolegę w pracy, dla którego była ideałem kobiecości. Może przyczyna leży poniekąd w Żonie, która swego ślubnego sprowadza do roli dawcy nasienia i to tylko wtedy, gdy ma dni płodne, bo w planie jest kolejne dziecko. Może Żona, która po usłyszeniu sakramentalnego "tak" stwierdziła, że może mieć wywalone na wszystko i szczytem seksapilu jest paradowanie przy Mężu w ulanej przez dziecko koszulce. Być może Mąż nie mógł już dłużej wytrzymać używania przez Żonę seksu jako karty przetargowej, jako kary czy nagrody w absolutnej sytuacji. Może jedna ze stron tak bardzo poświęciła się rodzicielstwu, że zapomniała o swojej i partnera seksualności i nie tylko. Może prostu ta sekretarka miała nie tyle dłuższe nogi, ale po prostu znajdywała chwilę, by tak po ludzku porozmawiać. Może kolega z pracy nie żądał obiadu i kanapek, a otoczył jakoś tam pojętą troską koleżankę i zrobił jej herbatę...
"Widziały gały co brały"- to nie jest podły żart a odpowiedź jednego z współmałżonków do drugiego podczas prób ratowania związku.
Wiadomym (przynajmniej dla mnie) jest, że rutyna odziera z romantyczności. Chyba tylko Perfekcyjna Pani Domu czyści kibelek w najładniejszej sukience. Co cwańsze i pracowitsze bestie nie pozwolą na to, by pokazać się partnerowi bez makijażu. Cóż, może nie popadajmy w skrajności. Życie bardzo sprawnie radzi sobie z idealizmem.
Najlepsza jest prewencja. Więc może, droga małżonko, przestań fuczeć na chłopa swego o wszystko. Czas najwyższy, szanowny panie mężu, abyś chociaż raz na jakiś czas zrobił sobie i partnerce kolację a nie tylko czekał. Może warto czasem ugryźć się w język, bo mąż będący w pracy nie ma związku z tym, że przesoliłaś zupę. Może przytul ją tak po prostu, bez powodu.
Może po prostu zacznijcie rozmawiać. Przestańcie się odtrącać- nie ma się co dziwić, że akceptacji szuka się wtedy gdzieś dalej.
Może zacznij o siebie dbać- akt, masz mnóstwo obowiązków. Ale on nie zakochał się w obsmarkanej raszpli a fajnie uczesanej dziewczynie, z którą śmiał się godzinami. Więc co się dziwić, że trzaska drzwiami, gdy robisz mu kolejną gównoburzę?
Lepiej zapobiegać niż leczyć. I doceniać to, co się ma. Nie jest dane na zawsze.

Komentarze