Na maxa?

Jeśli katolik- to taki turbo, który przy każdej okazji będzie machał różańcem i ewangelizował ludzi w autobusie, wstawiał 54 posty w social mediach dziennie krytykujące ateistów i osoby mniej gorliwe. Znajdzie czas na 3 nabożeństwa w ciągu dnia, ale zabraknie go na pomoc matce w prowadzeniu domu.
Jeśli sportowiec- to taki, którego każde zdjęcie będzie okraszone hasztagiem #fit, nie zje pizzy, bo zawiera ten okropny gluten i będzie z pogardą patrzył na tych wcinających jakiegoś fasta, chociaż miesiąc temu żywił się bardzo podobnie.
Jeśli matka- ta taka, która oczywiście będzie się poświęcać. Sama wyglądając jak łajza w nieumytych włosach, ale trzydaniowy obiad i toaleta wymyta tak, że można się w niej przeglądać. Dzieci mają zaplanowany dzień co do minuty, wszelkie odstępstwa od idealnego planu to katastrofa na miarę MH17. Oczywiście znajomi muszą się dostosować do ów planu. Cierpi mąż, który żonę miał kiedyś. Rola sprowadzona do dawcy nasienia i bankomatu.
Jeśli pracownik, to oczywiście ten z piersią wypiętą do odznaczeń. Taki, który może zostać po godzinach, przyjąć nowe obowiązki, odbyć szkolenie. Świat się wali, gdy potrzebuje dzień urlopu. Praca mało istotna przy wynagrodzeniu, a jednak konieczna dla przetrwania gatunku ludzkiego, gdy trzeba coś załatwić.

Cóż to za zestawienie? Ano nasza codzienność. Mam wrażenie, że czasem sami dla siebie jesteśmy najgorszymi katami. Dlaczego? Dlatego że w głowie układamy sobie perfekcyjny plan na życie. I nie powiem, bo jako wzrokowiec i miłośniczka karteczek, karteluszek i zakreślaczy w planowaniu widzę sens. Można się tego nauczyć, wyrobić pewne nawyki. Paradoksalnie- im więcej mamy obowiązków, tym lepiej organizujemy czas. Nie znaczy to oczywiście, że gdy tych obowiązków jest mniej, to funkcjonujemy źle! Tylko czasem usilnie trzymamy się czegoś, jakiegoś wyimaginowanego planu, jakichś utartych schematów sprzed trzech dekad, że sami nie dajemy sobie odetchnąć a przy okazji innym. Wyczytane w internetach, że dziecko ma zjeść posiłek o tej godzinie. Oznacza to tyle, że nie może go zjeść 10 minut wcześniej ani 15 minut później. Świecie, kołacz do drzwi, ale nie teraz! O 13.00 Brajanek je jabłuszko i spadaj, nawet jeśli ktoś miałby skonać przy tych drzwiach! O 13.00 bo tak napisano w internetach.
Jesteś kobietą? Nie! Jesteś matką! Zapomnij o sobie, zapomnij o mężu. Wszystko, absolutnie wszystko rób... nie nie, poświęcaj się! Wszystko, absolutnie wszystko poświęcaj dla latorośli! Poświęć siebie, poświęć swoją relację z mężem, poświęć waszą intymność. Nie zdziw się tylko, gdy oddalicie się tak daleko od siebie, że droga powrotu będzie niemal niewidoczna.
Ćwiczysz? Biegasz? Super! Tylko skąd ta pogarda dla osób, które na śniadanie jedzą pszenną bułkę z szynką? Przecież jeszcze 2 miesiące temu nie wyobrażałeś sobie innego śniadania.
Wierzysz w Boga? Chwalebne. Religia stanowi pewien kręgosłup i nadaje (powinna nadawać) azymut działań. Tylko co komu z twojego pleplania o tym czy tamtym w kontekście wiary, gdy początek i koniec jest właśnie w słowach, a nie idą za tym czyny? Dziwisz się, że ktoś skieruje wobec ciebie zarzut o hipokryzję? Fajnie, że znajdujesz czas na modlitwę, na uczestnictwo w nabożeństwach. Ale może przekuj ewangeliczne zasady w czyn?
Chcesz być odbierany nie jako mdła melepeta, ale człowiek, z którym można rzeczowo pogadać? Obejrzyj czasem jakiś program informacyjny, przeczytaj artykuł. Zorientuj się, co dzieje się w twoim najbliższym otoczeniu. Już jedna Śpiąca Królewna była i szlacheckie urodzenie pozwalało jej na bierność. Zdobądź się na wysiłek, żeby stać się partnerem do poważnej rozmowy a nie tylko o dylematach rodem z oper mydlanych. 

Kilka dni temu jedna z blogerek wrzuciła post odnośnie prezentów dla kobiet w ciąży. Co było prezentami? Oczywiście wszystko to, co dla dziecka. A przecież miało być dla kobiety. Bardzo często widzę w kościele pewną osobę. Pierwsze ławki. Gorliwie. Spoko, podziwiam, bo ja radością nie pałam, gdy budzik dzwoni mi o 5.30 a ja spałam 3 godziny (tak jak dziś). No i tak widzę tą osobę codziennie w tym kościele, patrzę na Instagrama i widzę masę natchnionych tekstów... i cóż z tego, gdy trudno wyegzekwować jakieś działanie z ów człowieka... Są osoby, które niesamowicie frustrują się o byle pierdołę. Nie potrafią odpuścić. Kosztem innych. Taki perfekcjonizm w sam raz do wsadzenia między pośladki. Nie wszystko musi być idealne, zwłaszcza tam gdzie tym bożym igrzyskiem jest drugi człowiek. Czasem trzeba odpuścić. Przyznać się do błędu. Iść na kompromis. Czasem odejść. Czasem trzeba zrujnować wszystko i budować na nowo. A czasem ta ruina będzie już tak wielka, że odbudowa jest prawie niemożliwa. I dla własnego bezpieczeństwa lepiej opuścić poligon.

Tak, fajnie jest mieć plan na siebie. Dobrze jest działać w sposób zorganizowany i panować nad tym, co się dzieje. Ale praca na żywym organizmie czasem wymusza, powinna wymuszać korekty tego planu, żeby nie było ofiar albo było ich mało. Niech to, co robimy będzie spójne z tym, co czujemy. Wtedy to jest autentyczne. I liczba ofiar może być ograniczona do minimum.

Komentarze