Żadnych granic?

W dobie Internetu i mediów społecznościowych żyjemy bardziej publicznie niż nasi przodkowie, takie mam przynajmniej wrażenie. Nie bez przyczyny mówiąc o personal brandingu (ach... bo zawsze obcobrzmiące słówka podnoszą wartość tekstu..., po naszemu "marka osobista") znakomita część uwagi skupiona jest wokół tych aplikacji, które czynią nas rekinami swojego wszystkiego (biznesu/życia/seksu- wstaw dowolne).
Temat ten jest aktualny również w nauce- psycholodzy, osoby zajmujące się marketingiem, socjologowie dochodzą do takich czy innych wniosków, które w skrócie można ująć tak: media społecznościowe pozwalają nam kreować siebie na takich, jakimi chcemy być. Ot, odkrywcze, no naprawdę... Że też doktoraty na tym robią :P kobiety wcielają to w życie już od dawna ;) Wszystko jedno czy dla siebie czy dla partnera, jednak wolimy nawet po przysłowiowe ziemniaki (wtedy spotkasz najwięcej znajomych- sprawdzone na sobie) wyskoczyć chociaż ciutkę ogarnięte. Przyznam szczerze, że jak mam wrzucić zdjęcie na fejsika, to nie jest to oczywiście moja naturalistyczna (tak, naturalizm drodzy Państwo!) fotka wykonana o poranku z rozwichrzonym łbem... a nie, on najczęściej jest rozwichrzony (dzięki Tatuś :* ) No dobra, może i rozwichrzony, ale generalnie staramy się wrzucać zdjęcia co by tu powiedzieć- co najmniej estetyczne. Owszem, jest to kwestia gustu i umiejętności co dla kogo znaczy estetyczne, ale po prostu chcemy żeby jako tako to wyglądało. Znajdzie się grupa osób (jak ich nazwiemy jak gimnazja już wyginą?), która wrzuci nie najgorszą fotę z opisem "taka jestem brzydka" i będzie czekać na lukier. To taki masochizm posypany cukrem pudrem, stylowa pokazówka na tanie dowartościowanie się (no bo weź komuś powiedz wprost "brzydki jesteś"... nawet ciężko przechodzi przez gardziołek). Więc kwestia zdjęć załatwiona. Ale to ledwo doktorat.
Na habilitację i dalej, ku profesurze, nadają się jak najbardziej posty. Tu już panuje niczym nie skrępowana wolność i niepodległość. W sumie racja, każdy haftuje na tym swoim płótnie co tam chce. Niektóre zachowania jednak... no właśnie...
O "madkach" przemilczę. Temat zaiste rzeka, no bajoro konkretne. Pozwolę sobie zwrócić uwagę jedynie na pewien odcinek o uregulowanym brzegu i przyjemny dla oka (w mojej subiektywnej ocenie)- otóż są #instamateczki, które obywateli na świat wydały i wyobraźcie sobie- nie wrzucają zdjęć pampersów na ścianę! Serio! No nie wiem gdzie się takie uchowały, czy to jakieś specjalne szkoły trza kończyć czy coś wciągać, ale są takie! I weźmie Ci taka raz na ruski rok wrzuci zdjęcie swojego rebionka  albo opis sytuacji, jaką dzieciak odwalił i co? I wypada się szczerze uśmiechnąć, zerknąć na zdjęcie jakie ów dziecię już duże i pogratulować rozsądku, że nie jest ono kompromitujące czy ściągające pracowników socjalnych na łeb. No serio! No są tacy ludzie! Nie ma relacji z ilości zjedzonego mleka, ilości i gęstości kupek i każdej pary skarpetek. Nie ma! Jest dzielenie się swoją prywatnością na przyjemnych (chyba) dla ludzkości zasadach. Brawo! Bez cienia sarkazmu!
O parkach wylewających sobie miłość na ścianach, hasztagami i czym tam tylko, byle publicznie... Ale do walentynek jeszcze trochę, bo to wtedy żniwa największe. Jednego roku za skrytykowanie kotleta schabowego z serduszkiem z ketchupu spotkała mnie sowita kara... jedna niewiasta poczuła się tak dotknięta, że aż mnie ze znajomych wywaliła. A skąd wiesz, żeś była jedyną, która prosiaczka polała pomidorem i było słitaśnie? Była to era przedinstagramowa, więc trzeba było na fejsa walnąć. Cóż, tak oto moje grono znajomych się uszczupliło. Smuteczek.
Next one- wrzucam 20 postów dziennie, generalnie to klikam we wszystko co popadnie i udostępniam. Rzadko się na tym zatrzymuję chwilę, nawet krótszą.
No i creme de la creme... swojska śmietanka... czyli posty bardzo dokładnie relacjonujące mój/czy kogoś tam żywot... Kompilacja wszystkiego. I właśnie tu znajduje się inspiracja... wchodzę sobie na Fejsbuczka... a tu osoba XY dzieli się radosną? nowiną, że przyjmuje elektrolity po biegunce... No spoko... Nomen omen... przesrane, że jest to taki news, że trzeba 300 osób o tym poinformować... Że też nic ciekawszego się w Twoim życiu nie dzieje... Wyrazy współczucia. Tylko... jakoś tak na siłę staram się szukać jakiejś logiki, poznać powody... tylko po co o tym pisać na fb? Nie, żeby biegunka czy inne problemy żołądkowe były czymś wybitnym, prędzej czy później każdy z nas się z taką dolegliwością zmierzy... ale serio? żeby na fejsika? Żeby tak wszystkich?
Aaa... No i jeszcze jedna grupa! Mamona! Tak nazwę roboczo tych, którzy wrzucają zdjęcie... pieniędzy. Wszystko jedno za jaki to odcinek czasu ma być kasiorka. Ma być i tyle. Lubi towarzystwo odrapanych ścian, okularów słonecznych wewnątrz budynku, delikatnie rzecz ujmując- wszechogarniającego syfu. Często widziana w towarzystwie wywaru z chmielu lub żyta. Taki tam lans, kto bogatemu zabroni?
Pokaż mi swoje social media, a powiem Ci kim jesteś... ma to sens. Może niekoniecznie zgodzę się ze stwierdzeniem, że "jak Cię nie ma na fejsie to nie istniejesz", aczkolwiek usilne wypinanie się na (jakby nie było) popularne narzędzie/środki komunikacyjne sensu nie ma. Jest jeszcze takie celebryctwo "gardzimy, to dla plebsu". Luz, mogę być i plebsem (generalnie chętnie wzięłabym udział w "Damach i wieśniaczkach" jako ta wieśniaczka, by móc pławić się w luksusie... ale niestety mam łazienkę, bieżącą wodę i wszystkie zęby) . Taki to jednak znak czasu, że znaczna część komunikacji jest przeniesiona do świata wirtualnego. Chyba tylko jak we wszystkim.. najlepszym doradcą jest rozsądek a najlepszą miarą- umiar.
Czyż zatem biegunka jest newsem "pierwszej wody"? :P

Komentarze