Independence Day

Och... jak przyjemnie świętować... wypić niespiesznie kawkę z syropem orzechowym... I teraz będzie to magiczne przejście do meritum. Bo syrop kupiłam wczoraj... i stojąc jakieś 20 minut w pewnym sklepie, patrząc na wypakowane po same brzegi wózki odniosłam wrażenie, że przed nami nie weekend połączony ze świętem, kiedy galerie są zamknięte (amen), ale jakiś dzień zagłady, że trzeba, wręcz obywatelskim obowiązkiem jest zgromadzenie zapasów żywności i innych niezbędnych artykułów na najbliższy kwartał. Serio.
Owszem owszem, sama też zakupy zrobiłam, niemniej czułam się jak uboga krewna z dalekiej prowincji, bo w moim koszyku było raptem kilka rzeczy... Smuteczek. Za każdym razem, gdy następuję święto zamkniętych galerii to odnoszę nieodparte wrażenie jakby niebiosa pospadały na nasze łby, uderzyły w ośrodek odpowiedzialny za konsumpcję i zablokowały przycisk "stop". Bez umiaru.
Tak tak, sama też w tej konsumpcyjnej uczcie i nie bez przyjemności uczestniczę, niemniej mam wrażenie, że moje guziki jeszcze się nie zablokowały. Albo nie żyję tyko po to, żeby kupować. A sroka jestem, owszem owszem, rozkosznie jest czuć się jak modelka (byłam Plus Size zanim stało się to modne :P ) w nowej bluzeczce...
W tytułowym "Dniu Niepodległości" kosmici zmiatali cywilizację... patrzę za okno... czasem słońce, czasem deszcz... Pogoda jesienna. Ludzi mało (już są w schronach?), samochodów jak na lekarstwo... no generalnie- rozkosz. Święto. Święto Niepodległości.

Komentarze