O kobiecości

Kilka dni temu po raz pierwszy skorzystałam z konsultacji ze stylistką. Co śmieszniejsze- było to sobotnie popołudnie intensywnego dnia, więc nie miałam (o ironio) czasu na pindrzenie się i misterny makijaż. Ot, założyłam sukienkę (bo najwygodniej) a rzęsy poczuły trochę tuszu.
Spotkanie... jak z koleżanką. Coś pochwali, coś odradzi, bez spiny i wywalania połowy szafy. Wróciłam uśmiechnięta. Może nawet odważniejsza. I nie było chyba czegoś, co mnie przesadnie zszokowało.
Dlaczego? Wiem, co lubię. Wiem, w czym czuję się dobrze. Z czasem kobieta nabywa swojego stylu, jakiejś tylko przez siebie i dla siebie zrozumiałej definiowanej klasy. Wie, jakie są jej walory. Co chce ukryć.
Nooo... albo przynajmniej część kobiet tak ma. Swoim koleżankom zawsze życzę kobiecości. I może jestem wobec kobiet bardziej krytyczna, ale mam wokół siebie masę przykładów, że "da się". Da się być kobietą. Nawet zapracowaną. Żoną. Matką. Ale przede wszystkim kobietą. Bo kobiecość to coś więcej niż makijaż czy koronkowa sukienka. To gesty. To sposób reagowania. To siła zaklęta w pozornej delikatności. To subtelna kokieteria. I chyba jest tak, że to co w środku i to, co na zewnątrz odbieramy dobrze, gdy jest spójne. Inaczej jest tylko maska, kostium, gra. Brak autentyczności.
Kobieca kobieta nie jest czymś oczywistym, przynajmniej dla mnie. Ta kobiecość wyraża się między innymi w tych detalach i spójności środka z opakowaniem. Ot co.

Komentarze